Podróż WIEDEŃ/BRATYSŁAWA - Habsburgi przeklinam was!!
Na tą podróż udało mi się zebrać dość pokaźną gromadkę bo aż 9 osób.Już na starcie rozdałem wszystkim zgromadzonym granaty, takie wirtualne umowne - każdy ma jeden granat do wykorzystania podczas całego wyjazdu , w jakimkolwiek momencie kiedy zapragnie krzyczy co sił w płucach GRANAAAAAT!! - wszyscy uczestnicy w tym momencie muszą paść na ziemię i z rękoma na głowie przeleżeć te 5 sekund, niewykonanie zadania grozi wcześniej umówioną karą. U nas karą wiszącą nad niesubordynowanym żołnierzem miało być postawienie wszystkim browara w Wiedeńskim pubie. No po kieszeni by to solidnie obciążyło także wszyscy rzucali się jak jeden mąż:)
Dzień 1 2013-09-05
Do Wiednia dojechaliśmy za uprzejmością Polskiego Busa (bilety kupowane w różnym czasie więc w różnych cenach, ale najtańsze udało się zakupić po 67zł w dwie strony) już około 7 rano. Już w autokarze Śliwa zakomunikował że on będzie komikiem i ma zamiar nas rozbawiać na tym wyjeździe, ale gdy się okazało że jako jedyny na podróż wziął jajka jego ksywa z komika została zmieniona na Jajcarza Pokręciliśmy się chwilę w koło i ruszyliśmy wreszcie w odpowiednim kierunku. Nasz hostel (a&t Holiday Hostel - 58zł/os łóżko w pokoju 4 osobowym ) znajdował się jakieś 20 minut drogi od przystanku autokarowego.
W Wiedniu na każdym kroku widnieją napisy GANG , jednogłośnie stwierdziliśmy że będziemy omijać te miejsca, skoro miejscowe gangi tak znakują swój teren to lepiej nie pakować się w paszczę lwa. Pogoda nam dopisywała jak zwykle, początek września po raz kolejny był dobrym wyborem. W takiej pokaźnej roześmianej ekipie siłą rzeczy zwiedzanie trzeba było połączyć z ładowaniem i to nawet mało dżentelmeńsko bo przed południem.
Pierwszy punkt to Belveder i ogrody z pięknymi fontannami, następnie Petersplatz, parę kościołów dla miłośników architektury sakralnej. Gdy weszliśmy do Kościoła Karola Boromeusza trochę minka nam zrzedła, gdyż na środku było ustawione rusztowanie i wszystko wskazywało na to że są prowadzone prace renowacyjne i nie zobaczymy pięknego sklepienia. Ale chwila, chwila zaraz... toż to rusztowanie ustawione by właśnie przyjrzeć się sklepieniu z bliska, na górę wywiozła nas winda w centrum kościoła a dalej po schodach na rusztowaniu doszliśmy tuż pod kopułę. Jeżdżenie windą w kościele to jest to. Ogólnie w Wiedniu na każdym kroku było coś ciekawego, za każdym zakrętem czaił się jakiś zabytek lub wielka ciekawa budowla. Obracałeś się dostawałeś kręćka chciałeś iść i w prawo i w lewo i do przodu i do tyłu, nic tylko się sklonować dlatego stawałem w miejscu i krzyczałem " Habsburgi przeklinam was":) Sku***syny mieli rozmach. Założenie było takie że przejdziemy cały Wiedeń na piechotę no ale żeby zaoszczędzić trochę czasu do Pałacu Schobrun podjechaliśmy metrem. Niestety nie starczyło go bym zwiedził go od środka ale ogrody i Glorietta też robiły wrażenie. Powrót urządziliśmy sobie na piechotę, po całym dniu łażenia ku rozpaczy co poniektórych osób. No kto mógł przewiedzieć że droga którą będziemy szli będzie tak długa, Lucek który w tym momencie wiedział ale nie mówił tego głośno:) I kto mógł przewidzieć że akurat nic ciekawego po drodze nie zobaczymy? Nikt:)
DZIEŃ 2 2013-09-06
Odkąd sam wybieram muzea do których ciągnę znajomych jeszcze nigdy się nie nudziłem, za małolata na wycieczkach klasowych bywało że snułem się po korytarzach muzealnych a przewodnik przegrywał w walce o moją uwagę z koleżankami które trzeba było akurat złapać za warkoczyk lub szturchnąć. Czasem one mnie szturchały więc taka podróż przez muzeum mijała mi na obmyślaniu zemsty.
W Wiedniu udaliśmy się do Muzeum Historii Naturalnej co było strzałem w 10.Zobaczyliśmy największe i najstarsze meteoryty - jeden był przepołowiony a w środku odbijał nasze twarze prawie jak lustro..no mówię, że prawie:) Można było porównać ciężar takiego meteorytu do zwykłego ziemskiego kamienia.
Wenus z Willendorfu była trochę za bardzo utyta jak na mój gust, ale rozmiar biustu na plus. Największą gratką oczywiście była sala dinozaurów,
oprócz szkieletów i szczątków tych gigantycznych prehistorycznych zwierząt czekał na nas alozaur, który ruszał się i przeraźliwie ryczał jak żywy.
Zmierzając do drugiego muzeum, wybrałem większe skrzyżowanie ulic, z większą liczbą przechodniów tak żeby efekt był lepszy. Gdy włączyło się zielone światło szybko pobiegłem na drugą stronę, i gdy już bylem na chodniku, rzuciłem pierwszy GRANAAAAT!! Cała reszta mojej ekipy musiała paść na środku ulicy, niektórzy na torach tramwajowych, niektórzy się umorusali, niektórzy mieli mi to za złe:)- chociaż to byli chyba jedni i ci sami:)
Muzeum Patologii(Wieża pomyleńców) mieszczące się w starym zakładzie psychiatrycznym którym byliśmy ostro zajarani było niestety zamknięte tego dnia. No trudno zadowoliliśmy się nietuzinkową spalarnią śmieci, pospacerowaliśmy nad Dunajem podziwiając kolorowe graffiti a wieczorem mała popijawa i ruszamy na Prater na wesołe miasteczko. Zanim poszliśmy jednak miało miejsce małe spięcie, normalnie bym o tym nie wspominał ale mój człowiek Jeras dzięki temu dostał swoją ksywę wyjazdową:) Także siedzimy pijemy, dziewczyny mocują się z winem, w końcu na pomoc rusza im Lucek - wino otwiera ale część się wylewa na białą ścianę. Wiadomo że Lucek niechcący to zrobił, ale wino było dziewczyn więc wszystkiemu one winne :) Dla Przezornego Jerasa to wystarczający powód by rzucić jakimś żartem podczas koordynacji prac porządkowych . Kiedy Jeras nadzoruje to nie ma że już prawie nie widać, musi być tak jak było bo on ryzykował nie będzie żadnych nieprzyjemności z tego tytułu. I tak żart za żartem doprowadził do wybuchu jednej z nowych koleżanek, która już poszła na całość i wylała całą swą żółć twierdząc że jest na tym wyjeździe słabe środowisko...chodziło jej o Jerasa oczywiście, ale co dokładnie oznacza słabe środowisko ?? nie wiadomo, ale jest to tak głupie określenie że aż zajebiste więc od tej pory żeby jakoś dotrwać do końca wyjazdu Jeras miał zakaz odzywania się do dziewczyn oraz miał nową ksywę - Słabe Środowisko :) PS. Dostaem właśnie maila od Jerasa że zrobiłem z niego tego złego. Nic z tych rzeczy drogi czytelniku Jeras jest w tej opowieści tym dobrym - on poprostu mówi jak jest :)
Kryzys jakoś został zażegnany, ustaliliśmy że do końca wyjazdu musimy ze sobą wytrzymać. Humory wszystkim poprawiła wizyta na Praterze ja skorzystałem z karuzeli która wynosiła nas na 60 metrów w górę i tam zaczynała kręcić wkoło, super czułem się jak Piotruś Pan mając pod nogami Nibylandię. Druga atrakcja wynosiła nas w górę w linii prostej z ogromną prędkością. Zanim ruszyliśmy to nagrywałem sobie ujęcie do teledysku wygląda to mniej więcej tak ze siedzę zapięty w krzesełku nawijam i nagle znikam , dojeżdżając do góry uzmysławiam sobie że język nadal mam na wierzchu bo nie zdąrzyłem go nawet schować:)
Trzecia atrakcja była już naziemna, szybko wirujące koło na którym ludzie próbowali stanąć, a co lepsi skakali i robili obroty. Skoro oni mogą to co mi się nie uda?? No nie udało mi się, ale to dlatego że oni byli podstawieni, i kiedy ja próbowałem robić ewolucje to zatrzymywano całą machinę i zwracano mi uwagę - nie podobało mi się to.
Od tych atrakcji niejednemu zrobiło by się niedobrze, my jednak wzięliśmy to za okazję do sprawdzenia naszych żołądków i w przerwach między karuzelami ładowaliśmy wódę.
Angelika, z którą się spotkaliśmy w Wiedniu po Praterze zabrała nas do klubu, jednakże ochrona nie chciała nas wpuścić a dokładniej mnie tłumacząc że mam nieregulaminowe spodenki. W Polsce krótkie spodenki zwykle nie przechodzą, tutaj wpuszczali ale moje szerokie do basketu się nie kwalifikowały mimo ze z lokalu na dole huczała hiphopowa nuta. Odeszliśmy z kwitkiem ale Karolina wzięła mnie za winkiel mówiąc ściągaj gacie. Hola Hola Ja mam dziewczynę, jest mi przykro że nie wejdziemy do klubu ale nie aż tak...Ściągnęła swoje spodnie i dała mi żebym założył, a ona założyła moje, szedłem o zakład że nie wejdę w nie ale w jakiś magiczny sposób udało się. Drugie podejście do klubu było owocne, przeszliśmy selekcje. Mogliśmy się odmienić w środku ale właśnie zapracowałem na swoją ksywkę Mr.Leggins więc nie było mi to w głowie tylko tańczyć pić paść wstać i iść pić dalej - idzie oszaleć. Było paru gagatków którzy umieli się ruszać, robili małe battelki. Zjawiło się na koniec też dwóch tancerzy którzy po prostu stali na środku i czekali na dobrą nutę. Też tak często mam jak mi muzyka nie podchodzi do tańca, stoję i czekam i czekam i wrastam w podłogę jak drzewo, jakby wpuścić psa do klubu to na pewno by mnie oblał. Ale to nie był ten wieczór, dziś był parkiet palony:)
Wiedeń nocą i o to nam chodziło, ruszamy przed siebie ,wysiadając na przystanku znajdującym się na środku mostu na Dunaju. Jedna z koleżanek ma już ostro w czubie urządzając przy tym pijackie jazdy, gdy tak na to patrzę to Kocham moją dziewczynę jeszcze bardziej za to że to nie ja za nią musze tak biegać i uspokajać, tylko po prostu cieszyć się rozgwieżdżonym wiedeńskim niebem:)
DZIEŃ 3 2013-09-07
Z Wiednia do Bratysławy mieliśmy wybrać się promem, jednakże na miejscu cena okazała się wyższa niż patrzyłem w necie, dlatego skorzystaliśmy z przejazdu autokarem który kosztował dużo mniej. Nasz hostel(Art Hostel Taurus 56zl/doba+śniadanie) znajdował się na ulicy Zamkowej czyli niemalże przy Zamku.
Obeszliśmy Starówkę, przysiedliśmy na obiad u Prosiaczka, obeszliśmy nieco dalsze części miasta, znowu się trafiło coś dla miłośników architektury sakralnej - tu nowością był kościół w kolorze niebieskim. Doszliśmy nad Dunaj, pomoczyliśmy nogi i nakręciliśmy kolejne ujęcia do klipu. Lucek miał swój nowy aparat i gadżety do niego min. uchwyt dzięki któremu zamocował aparat do kija i kręcił nas z góry. Doradziłem mu żeby nie wyrzucał kija bo się może przydać jeszcze, i tak od tej chwili całą Bratysławę przemierzał odpychając się kijem.
Za wczorajszy granat największe pretensje miała do mnie Winczi która poprzysięgła mi zemstę na domiar złego dopuściłem się zbeszczeszczenia damskiego kibelka zamieniając go w strefę radioaktywną na jakieś 15 minut. Wyniknęła z tego mała spinka więc teraz już miałem przechlapane, za każdym razem jak wchodziłem do kibelka modliłem się aby Wincz nie rzuciła mi granatu.
Wieczorem jak wyszliśmy na obchód Lucek nadal miał go ze sobą ale założył już kurtkę, w pewnym momencie zarzucając kaptur na głowę. Dwóch lekko podciętych kolesi którzy wybiegli z najwęższego budynku w mieście - Domu Dobrego Pasterza , wykrzyknęło na jego widok - GANDALF! i pobiegło dalej. Ksywka wyjazdowa przybita:) od tego momentu salwy śmiechu nie milkły a rozkminka gandalfowa ewoluowała. Napisaliśmy na kartce " Photo with Gandalf 1euro" i ustawiliśmy się w centrum, śmiechu co nie miara ale zarobek znikomy bo byliśmy nieco niecierpliwi. Mieliśmy w zanadrzu nawet show przygotowane. Po wrzuceniu pieniążka , Gandalf miał zaczął machać swoim kijem wkoło by następnie walnąć w ziemie z całych sił, ja stojący nieruchomo do tej pory zaczynałbym tańczyć taniec robota, a Śliski by śpiewał " Its a kind of magic..." :) Finał był taki ze to my się wbijaliśmy ludziom na zdjęcia jak tylko widzieliśmy, że gdzieś robią.
EPILOG 2013-09-08
Reszta granatów poleciała w międzyczasie a to w supermarkecie przy kasach, a to na Praterze, na ruchomych schodach czy wysiadając z autokaru już w Warszawie.
Część osób wracała do domu samochodem część zostawała w Warszawie, tak że pociągiem wracałem tylko ja i Jeras. I gdy tak wracaliśmy i wspominaliśmy najlepsze akcje wyjazdu, zadzwoniła do mnie Winczi czyli żona Jerasa która właśnie wracała samochodem. Po co dzwoniła ? nie wiem , nie odebrałem bałem się że rzuci mi ostatni granat :)
Zaloguj się, aby skomentować tę podróż
Komentarze
-
Fajna podroz :),pozdrawiam serdecznie ziomka :)
-
...sąsiadów zawsze fajnie odwiedzić ... :-) ... !
-
Spoko ja akurat za siusiumajtami nie przepadam :)
-
hawi28...ja wolę sok z granatów!
Piłam w Iranie najlepszy na świecie.
Ale rozerwac też się lubię,cokolwiek to znaczy;-)
Takie szalone,pełne entuzjamu podróże bardzo mi się podobają.
Na Filipinach nie byłam,ale był tam mój były facet i znalazł sobie o 30 lat młodszą kobitkę.
Więc wiesz gdzie jedziesz-)!!!!
Jeszcze raz pozdrawiam i będę wyczekiwała relacji z podróży-) -
Fajna wesoła wyprawa...
-
Dzięki piękne Hooltayko :) Najbliższa podróż czeka mnie na Filipiny w lutym, byłaś może?
PS. Granaty mi nie straszne bo ja lubię się rozerwać :) -
No i fajnie!
Kolejna Twoja szalona podróż.Umiesz się bawić i cieszyć.
To mi się bardzo podoba.
Mam Cię na muszce!
Jak coś zepsujesz ,to mam granaty przy sobie-)
Fajna ekipę zmontowałeś.
Pozdrawiam-)